Krem z pieczonych papryk i pomidorów z dodatkiem jesiennych warzyw

I na późnojesienną słotę i na wczesną białą zimę, doskonale się sprawdzą gorące, gęste zupy kremy o głębokich, oryginalnych smakach, z mnóstwem warzyw i przypraw. Dziś proponuję krem z pieczonych papryk i pomidorów z gotowanym brokułem i marchewką, doprawiony pieczonym czosnkiem, cebulą, ziołami i kozim serem. Zupa idealnie odnajdzie się też na proszonych kolacjach i eleganckich przyjęciach!;)

SKŁADNIKI:

– 4 duże słodkie papryki spiczaste

– 2 większe pomidory śliwkowe

– duża cebula czerwona

– duża cebula czosnkowa

– 2 ząbki czosnku w łupinie

– oregano

– sól morska

– pieprz ziołowy

– oliwa z oliwek

– pół brokuła

– duża marchew

– łyżka koncentratu pomidorowego

– 200 ml jogurtu greckiego

– łyżka serka koziego (polecam dobry i niedrogi NaTurek)

– 2 łyżki słodkiej papryki w proszku

– odrobina mleka

– 2 własne bulionetki (jeśli ich nie mamy, możemy się wesprzeć sprawdzonymi przyprawami do zup lub pominąć ten krok, jednak bardzo polecam przygotowanie takich bulionetek, przepis na nie znajdziemy TUTAJ)

PRZYGOTOWANIE:

Papryki umyć, przekroić i usunąć z nich gniazda. Pomidory umyć i z samego czubka wykroić z nich tylko twardą część. Cebule obrać i przekroić na połowy, czosnek w łupinach przekroić wzdłuż. Garnek do pieczenia lub naczynie żaroodporne wysmarować cienką wartswą oliwy z oliwek, ułożyć na niej papryki, pomidory, cebule i czosnek, posywać oregano, odrobiną soli morskiej i pieprzu i wszystko piec ok. 50 minut. Umytą, obraną i pokrojoną marchew gotować z umytym i pokrojonym brokułem w lekko osolonej wodzie ok. 20 minut. Gotowane warzywa odcedzić i połączyć z pieczonymi warzywami oraz sokiem, jaki puszczą. Wszystko razem zbendować w mikserze na jednolitą masę, stopniowo dodając do miksowania jeszcze koncentrat pomidorowy, jogurt grecki, ser kozi, paprykę w proszku, odrobinę mleka i domowe bulionetki. W razie potrzeby dodać sól, pieprz i odrobinę cukru. Można też dolać trochę wody. Wszystko razem zagotować!;)

Gruszki w białym winie polane ciepłym karmelem

Mój dzisiejszy wpis, to w dalszym ciągu reminiscencje obiadu, który przygotowałam z okazji 1.11 – tym razem będzie to jego zwieńczenie, czyli jesienny, elegancki deser, który zadowoli nawet najbardziej wymagające podniebienie, będąc jednocześnie niezwykle prostą do przygotowania potrawą. Nasączona głębokim korzenno-winnym aromatem gruszka połączona z ciepłym, domowym karmelem, doskonale się też nada do walki z jesienną chandrą!;)

SKŁADNIKI:

DOMOWY KARMEL:

– 120 g cukru

– 200 ml śmietanki 30%

– 0,5 łyżeczki soli morskiej

GRUSZKI W BIAŁYM WINIE:

– 4 soczyste i twarde gruszki (najlepiej konferencje)

– butelka dobrego białego wytrawnego wina

– 2 szklanki wody

– garść goździków

– szczypta cynamonu

– łyżka miodu

– 2 łyżki cukru pudru

PRZYGOTOWANIE:

DOMOWY KARMEL:

Na lekko rozgrzaną i suchą patelnię wsypać cukier. Nie mieszać, zmniejszyć ogień i poczekać aż się skarmelizuje (ok. 5 minut). Można od czasu do czasu potrząsać patelnią. Jak już będzie w całości brązowy, dodać odrobinę śmietanki, energicznie zamieszać do uzyskania jednolitej masy, a potem stopniowo i powoli dodawać resztę śmietanki oraz sól. Gotować ok. 2 – 3 minut, mieszając, by masa stała się jednolita i bez grudek. Zdjąć z gazu.

GRUSZKI W BIAŁYM WINIE:

Gruszki umyć i obrać, zostawiając ogonek. W garnku zagotować wino z wodą, goździkami, cynamonem, miodem i cukrem pudrem. Włożyć gruszki i gotować na wolnym ogniu ok. 40 minut (po 30. minucie sprawdzić widelcem twardość – nie mogą się rozgotować!). Na dno salaterki rozlać odrobinę powstałego na skutek gotowania korzenno-winnego kompotu, posadzić w nim gruszkę i polać ciepłym karmelem. Znakomite z kieliszkiem białego wina lub/i dobrą kawą z ekspresu, posłodzoną karmelem, np. ze szczyptą cynamonu!;)

Kaszanka z cebulką, czosnkiem, boczkiem, grzybami i rozmarynem, podana z musem z pieczonego jabłka

Jak co roku, 1.11 jest dla mnie ważnym i z przyjemnością celebrowanym świętem, połączonym z podejmowaniem członków swojej rodziny rozgrzewającym, jesiennym, domowym posiłkiem między jedną, a drugą turą odwiedzania grobów najbliższych. Stałym punktem menu jest zupa dyniowa (podawana w przeróżnych wariantach: w tym roku był krem z dyni z pomarańczą, wcześniej bardziej tradycyjny, choć równie dobry krem z dyni), a reszta jest dla wszystkich niespodzianką. Tym razem, mocno zainspirowana i niezmiennie oczarowana Restauracją Koneser, postanowiłam zrobić kaszankę. Prostą, chłopską, dość z natury ordynarną (nie ujmując jej walorów smakowych, oczywiście) kaszankę, ale podaną w sposób elegancki, a nawet wykwintny; kaszankę delikatną, chociaż wyraźną, przełamaną obłędnym musem z pieczonego jabłka i jesiennym aromatem świeżego rozmarynu. Cel został osiągnięty, a rodzina zachwycona i najedzona!;)

Więcej szczegółów dotyczących kompozycji całego obiadu – z której jestem osobiście bardzo dumna! – można znaleźć TUTAJ 😉

SKŁADNIKI:

– 6 średnich kaszanek

– 15 dag wędznego boczku parzonego (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– 5 cebulek szalotek

– cebula czerwona

– 2 ząbki czosnku

– 4 „listki” świeżego rozmarynu

– 15 g suszonych grzybów (użyłam koźlarza babki, ale podgrzybki również się sprawdzą)

– sól himalajska

– pieprz

– olej rzepakowy (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– dobre, soczyste, słodkie jabłko (polecam sampion, dostępny TUTAJ)

PRZYGOTOWANIE:

Suszone grzyby zalać zimną wodą i odstawić (na całą noc lub co najmniej godzinę). Jabłko obrać, stawić do piekarnika (lub garnka, który piecze) i piec ok. 50 minut. Upieczone jabłko pokroić, wyrzucić nasiona i twardsze części i zmiksować na jednolitą masę.
Boczek, szalotki i czerwoną cebulę i wymoczone grzyby posiekać jak najdrobniej, a potem podsmażyć – najpierw wrzucić na suchą patelnię biały plaster boczku, żeby puścił tłuszcz, potem posiekany boczek, grzyby, a po kilku minutach cebule. Kiedy cebule się zeszklą, a z boczku zrobią skwarki, wycisnąć czosnek, dodać odrobinę soli i drobniutko posiekany świeży rozmaryn.
Kaszankę, nie zdejmując z niej błony, pokroić w cienkie plastry i wrzucić na rozgrzany na patelni olej. Smażyć ok. 4 minut z obu stron na średnim ogniu. Potem połączyć  kaszankę z podsmażonymi grzybami, boczkiem, cebulką i czosnkiem z rozmarynem i solą i dodać odrobinę pieprz. Wymieszać, smażyć ok. minuty.
Dla dobrego efektu, przed podaniem kaszanki na talerz, włóżmy ją do bardzo niskiego słoiczka (idealne będą słoiczki na crème brûlée) i odciśnijmy na talerzu, przyozdabiając gałązką rozmarynu i podgrzanym przed podaniem musem z pieczonego jabłka!;)

Cukiniowe placuszki z brokułem, marchewką, burakiem, kiełkami cebuli i kozim serem

Choć gotowanie jest moją pasją od kiedy pamiętam, jednak – być może wstyd się przyznać, ale… – kiełki cebuli odkryłam dopiero niedawno na pewnej sklepowej półce. Niezwykle mnie to ucieszyło i oczywiście od razu trafiły do mojego koszyka. A w domu – do mojego nowego dania, nadając mu rzeczywiście niepowtarzalny smak świeżutkiej, aromatycznej zielonej cebulki!
Jeśli ktoś przepada za plackami ziemniaczanymi, ale chciałby wypróbować jakiś ich inny wariant, polecam swoje warzywne placuszki z kozim serem. Są eleganckie, delikatne, ale też bardzo aromatyczne, lekkie, zdrowe i idealnie nadadzą się na każdy proszony obiad, jako przystawka lub podwieczorek, a także jako danie główne!;)

SKŁADNIKI:

– 3 cukinie

– ¼ główki dużego brokuła

– średnia marchewka

– mały burak

– garść kiełków cebuli (dostaniemy je TUTAJ)

– 150 g (opakowanie) koziego sera (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– szczypta curry

– szczypta suszonej papryki

– sól himalajska do smaku

– surowe jajko

– szklanka mąki pszennej graham z pełnego przemiału (tanią i dobrą dostaniemy TUTAJ i TUTAJ)

– olej rzepakowy

PRZYGOTOWANIE:

Umyte i nieobrane cukinie zetrzeć na tarce. Zetrzeć do nich także umytego brokuła oraz umytą i obraną marchewkę z burakiem. Odlać wodę. Dodać umyte kiełki cebuli, ser kozi, przyprawy do smaku, surowe jajko i mąkę. Wszystko dobrze wymieszać i jeszcze raz odcedzić z nadmiaru wody. Na patelni rozgrzać olej i ułożyć uformowane placki. Nie powinny być zbyt grube – można je rozklepać łyżką. Smażyć z obydwu stron, aż się zarumienią (ok. 12 – 15 minut). Podawać z kleksem śmietany lub sera koziego i kiełkami cebuli!;)

Jednopalnikowe kurosakiewki podane z guacamole i kolbą kukurydzy

Mój dzisiejszy autorski pomysł, to wariacja na temat kury, kurek i curry zawiniętych w sakiewki z ciasta francuskiego – stąd nazwa kurosakiewki. Danie jest lekkie, zdrowe i naprawdę przepyszne. Podbije serce niejednego smakosza, a i umiarkowani zwolennicy kaszy jaglanej, cukinii i szpinaku (które też się w farszu znajdą, choć na drugim planie) będą mieli z niego dużą przyjemność!;)

SKŁADNIKI:

KUROSAKIEWKI:

– podwójna pierś kurczaka

– 200 g świeżych kurek (tanie i dobre dostaniemy TUTAJ)

– 100 g świeżego szpinaku baby (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– pół cukinii

– czerwona cebula

– 50 g kaszy jaglanej (połowa woreczka)

– 4 ząbki czosnku

– dużo przyprawy curry

– sól himalajska do smaku

– olej rzepakowy do smażenia

– opakowanie ciasta francuskiego (tanie i dobre dostaniemy TUTAJ)

+ świeża kolba kukurydzy

GUACAMOLE:

– 2 dojrzałe awokado

– ząbek czosnku

– pół czerwonej cebuli

– sok z połowy limonki (ewentualnie z ćwierci cytryny)

– soł himalajska do smaku

PRZYGOTOWANIE:

GUACAMOLE:

Czerwoną cebulę pokroić w drobniusieńką kosteczkę i zalać wrzątkiem. Odstawić na minutę. Umyć awokado, przekroić na pół, wyjąć pestkę (ale jej nie wyrzucać) i wyłożyć miąższ łyżką do miski, w której będziemy wszystko miksować. Wycisnąć do niej czosnek i sok z limonki, dodać odcedzoną sparzoną cebulą i szczyptę soli do smaku. Wszystko razem zmiksować na jednolitą masę. Jeśli przygotowujemy guacamole wcześniej, włóżmy do gotowej masy umyte pestki – zapobiegną zmianie koloru na mniej apetyczny!;)

KUROSAKIEWKI:

Z racji posiadania jednego tylko palnika, zaczęłam przygotowywanie potrawy od ugotowania na parze kolby kukurydzy – gotowałam ją 20 minut. Jeśli mamy więcej palników, możemy wpleść tę czynność w późniejsze etapy. Ugotować w lekko osolonej wodzie kaszę jaglaną zgodnie z opisem na opakowaniu. Zblanszować szpinak, czyli zalać jego liście wrzątkiem, odstawić na 30 sekund, potem zalać je zimną wodą i równiż odstawić na 30 sekund, a potem włożyć do garnka. Umytą i pokrojoną w drobną kostkę pierś kurczaka smażyć na rozgrzanym na patelni tłuszczu ok. 12 minut. W ostatnich minutach wycisnąć do mięsa czosnek, dodać sól, sporo przyprawy curry i gotową kaszę jaglaną. Wszystko dobrze wymieszać i połączyć ze zblanszowanym szpinakiem. Usmażyć umytą, nieobraną, pokrojoną na drobną kostkę cukinię z odrobiną curry i na końcu smażenia dodać troszkę soli. Połączyć cukinię ze szpinakiem, kurą i kaszą. Na końcu usmażyć dobrze wcześniej namoczone, oczyszczone i drobno pokrojone kurki wraz z posiekaną czerwoną cebulą (smażyć na niedużym ogniu ok. 15 minut). Połączyć z resztą farszu.
Rozłożyć ciasto francuskie i pokroić je 4 części w poprzek, a potem wzdłuż na pół tak, żeby wyszło na 8 prostokątów. Na każdy z nich nałożyć farsz, a potem złączyć ze sobą boki ciasta tak, żeby całość miała kształt sakiewki. Uformowane sakiewki włożyć do piekarnika lub garnka do pieczenia i piec ok. 30 minut, aż staną się złociste.
Podawać z sosem guacamole, surówką (polecam surówkę ze świeżego szpinaku, pomidorów i kiełków rzodkiewki) i połówką kolby kukurydzy!;)

Zielony chłodnik z groszku, awokado i ogórka z miętą

Na upalne dni, gdy rzadko kiedy mamy ochotę nie tylko na zupę, ale nawet na obiad, idealnym rozwiązaniem są chłodniki – zimne, orzeźwiające, dodające energii zdrowe dania. Oprócz tradycyjnego chłodnika po litewsku, hiszpańskiego gazpacho czy chłodników ogórkowych, istnieje pewnie całe mnóstwo indywidualnych pomysłów na przeróżne warianty tej zupy. Dziś chciałabym się podzielić swoim autorskim przepisem na bardzo orzeźwiający, lekko słodkawy i bardzo zielony chłodnik z groszku, awokado i ogórka z miętą, skropiony sokiem z limonki.  Jeśli jednak nie przepadamy za chłodnikami, a spodobał nam się ten przepis, z powodzeniem możemy nie dolewać wody i zrobić z niego dip do chrupkich przekąsek. W każdej wersji smakuje wybornie!;)

SKŁADNIKI:

– opakowanie mrożonego groszku (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– dojrzałe awokado

– ogórek zielony

– 200 g świeżych liści szpinaku (tanie i dobre dostaniemy TUTAJ)

– 0,5 doniczki świeżych oberwanych listków mięty

– 2 ząbki czosnku

– limonka

– sól himalajska

– pieprz ziołowy

– woda

PRZYGOTOWANIE:

Limonkę włożyć do miseczki z wrzątkiem. Groszek trochę rozmrozić i zmiksować (razem z lodem) na jednolitą masę w blenderze. Dodać obrane i pokrojone w kostkę awokado, ⅓ umytego, obranego i pokrojonego w kostkę zielonego ogórka, umyte liście szpinaku, umyte listki mięty, wyciśnięte ząbki czosnku, sól i pieprz. Dolać wodę na oko tak, żeby uzyskać odpowiadającą nam gęstość i doprawić do smaku. Pozostałe ⅔ umytego i obranego ogórka pokroić w drobniutką kostkę i wrzucić do garnka. Limonkę wyjąć z wrzątku, przekroić i wycisnąć z niej cały sok do naszego chłodnika, a potem wymieszać. Zalać chłodnikiem pokrojonego w kostkę ogórka i włożyć wszystko do lodówki. Podawać zimne ozdobione kroplą oliwy z oliwek i liściem mięty np. z grzankami crostini!;)

Burrito z batatami, kiełbasą i oscypkiem z dipem curry

Burrito jest doskonałym, prostym i szybkim do zrobienia daniem, które możemy przygotować w niezliczonej liczbie wariantów, w zależności od tego, co lubimy lub/i co mamy akurat pod ręką. Sama bardzo lubię połączenie batatów, dobrej kiełbasy i oscypka, więc polecam dziś takie właśnie danie – sprawdzi się idealnie na proszonych podwieczorkach, wszelkich piknikach, jako przystawka (możemy pokroić burrito w plastry) lub jako danie główne!;)

SKŁADNIKI:

BURRITO:

– puszka kukurydzy (tanią i dobrą dostaniemy TUTAJ)

– puszka fasoli czerwonej (tanią i dobrą dostaniemy TUTAJ)

– ok. 30 dag dobrej kiełbasy (polecam wiejską lub juhasa)

– 2 czerwone cebule

– 3 średnie bataty

– czerwona papryka

– 2 małe wędzone oscypki

– sól himalajska (tanią i dobrą dostaniemy TUTAJ)

– pieprz ziołowy

– gęsi smalec

tortille placki (tanie i dobre dostaniemy TUTAJ)

DIP CURRY:

– 4 łyżki jogurtu greckiego (tani i dobry dostaniemy TUTAJ)

– świeżo wyciśnięty ząbek czosnku

– szczypta curry

– szczypta słodkiej papryki

– szczypta suszonego imbiru

– szczypta cynamonu

– szczypta soli himalajskiej

PRZYGOTOWANIE:

Wszystkie składniki dipu wymieszać ze sobą na gładką, jednolitą masę. Bataty umyć, obrać, pokroić i gotować w lekko osolonej wodzie ok. 20 minut, aż będą zupełnie miękkie. Kiełbasę pokroić w kostkę i smażyć na smalcu z drobno posiekaną cebulą i papryką, od czasu do czasu mieszając, aż wszystkie składniki będą miękkie. Odcedzoną kukurydzę połączyć z odcedzoną fasolą, smażoną kiełbasą, cebulą i papryką, dodać rozgniecione tłuczkiem odcedzone gotowane bataty. Zetrzeć na tarce o drobnych oczkach oscypki i połączyć, wraz z solą do smaku i pieprzem z naszym farszem. Przygotować placki tortilli, położyć na połowie każdego farsz, zawinąć i piec ok 5 minut. Podawać z dipem!;)

Jó étvágyat! Fotorelacja z kulinarnej podróży po Budapeszcie

Już po pierwszym (bardzo niestety krótkim) pobycie w Budapeszcie wiedziałam, że muszę to miasto odwiedzić ponownie, bo jest magiczne, przepiękne, klimatyczne i pełne fantastycznych smakołyków! Co prawda opisałam już na blogu, co warto z Węgier przywieźć (wpis znajdziemy TUTAJ), jednak ani nie wyczerpałam do końca tematu, ani nie zdążyłam zwiedzić zbyt wielu restauracji i barów. Tym razem kupiłam właściwie to samo, o czym wspominałam w poprzednim wpisie, ale udało mi się namierzyć rewelacyjne miejsca, które dokładnie opiszę.
Pewną niespodzianką i nowością jest to, że zmontowałam cztery króciutkie filmiki (otwierając tym samym kanał na YT… a skoro kanał otwarty, to i nowe możliwości otwarte  😉 ), więc będę Wam mogła nie tylko napisać, ale także opowiedzieć, gdzie warto się wybrać!;)
Poniższy SPIS TREŚCI ułatwi nam poruszanie się po tekście również na skróty – po kliknięciu w nazwę każdego rozdziału, od razu się w nim znajdziemy!;)

      1. Gdzie zjeść najlepszego langosza?
      2. Gdzie zjeść wyborny pörkölt?
      3. Co kupić w Centralnej Hali Targowej?
      4. Gdzie zjeść najlepsze sushi?
      5. Gdzie wypić najlepszą mrożoną kawę?
      6. Co kupić w Tesco?
      7. Kulinarny słowniczek polsko-węgierski
  • GDZIE ZJEŚĆ NAJLEPSZEGO LANGOSZA?

ADRES: Bajcsy Zsilinszky út. przy samej stacji metra Arany János

Otóż po wnikliwym zbadaniu tematu (przede wszystkim na lokalnych forach internetowych), wiem już, że najlepszą reputacją wśród budapeszteńczyków i równocześnie niemal zerową popularnością wśród turystów (co jest dobrym znakiem) cieszy się budka z langoszami i naleśnikami o wdzięcznej nazwie Retro Büfé. Pracownicy nie mówią po angielsku, ale – ponoć od niedawna – dostępna jest angielska wersja menu, co ułatwia komunikację.
Zarówno naleśniki, jak i langosze są naprawdę przepyszne.
Ceny wahają się od 420 Ft (ok. 6 zł za langosza ze śmietaną) do 750 Ft (ok. 12 zł za langosza z sosem bolognese). Osobiście najbardziej lubię i polecam langosza ze śmietaną i tartym wędzonym serem (580 Ft =  ok. 9 zł). Oto i on:

 

 

 

 

 

 

Nadeszła już – po części opisowej – pora, by zaprosić  Państwa na krótką relację filmową. Na oczach Czytelników, którzy tym razem w roli Widzów, jem po raz pierwszy langosza w budce Retro Büfé, używając przy tym, dosyć na wyrost, przymiotnika „pyszny”. Jednak i tym razem intuicja mnie nie zawiodła – był naprawdę doskonały! ❤

 

Przepis na langosza znajdziemy TUTAJ.

  • GDZIE ZJEŚĆ WYBORNY PÖRKÖLT?

ADRES: Pesti Barnabás utca 6

Węgrzy słowem „gulasz” (gulyás) nazywają zupę gulaszową, która bywa dość pikantna, natomiast „gulasz” w polskim rozumieniu tego słowa, to pörkölt (perkelt), czyli długo gotowane mięso (różne rodzaje), cebula i słodka papryka, podlewane węgierskim czerwonym winem, przeważnie zupełnie łagodne lub bardzo delikatnie pikantne.  W każdej przyzwoitej węgierskiej restauracji dostaniemy znakomity pörkölt. Oczywiście nie miałam wystarczająco dużo czasu, żeby obejść wszystkie w Budapeszcie, więc polecę tę, na którą natknęłam się przez przypadek – najstarszą włosko-węgierską restaurację Pesztu, La Porta Di Taormina. Miłe, eleganckie, a zarazem przytulne wnętrze i naprawdę doskonałe jedzenie! Mój pörkölt – idealny, szlachetny, głęboki smak, wyśmienicie doprawiony, ale nie ostry – kosztował 3400 Ft (ok. 50 zł). Miałam okazję spróbować też kurczaka w delikatno-aksamitnym, nieziemsko pysznym sosie paprykowym (pollo gnochetti) – porcja za 2700 Ft (ok. 40 zł). Napoje dostaniemy tam w okolicach 1000 Ft (ok. 15 zł). Jak widać nie jest to bardzo tania restauracja, ale ceny są porównywalne ze wszystkimi innymi miejscami w centrum. Trzeba też pamiętać, że za serwis doliczają tu 13% wartości zamówienia, więc nie trzeba już zostawiać napiwków.
Poniżej przedstawiam krótki filmik znów ze swoich pierwszych kęsów (bez żadnych dokrętek 😀 ), a że aktorką jestem fatalną, tak i zagrać, że jest dobre, gdyby nie było, na pewno bym nie potrafiła! 😉

Przepis na perkelt znajdziemy TUTAJ.

  • CO KUPIĆ W CENTRALNEJ HALI TARGOWEJ?

ADRES: Vámház krt. 1-3 , Fővám tér

Powoli przeszliśmy do mojego ulubionego miejsca na kulinarnej mapie Budapesztu, czyli Centralnej Hali Targowej (Központi Vásárcsarnok Nagycsarnok). Hala jest przepiękna, ogromna i pełna tak niesamowitych i intensywnych zapachów świeżych owoców i warzyw, że za każdym razem, kiedy tam jestem żałuję, że nie dane było mi zatrzymać się w Budapeszcie na dłużej – wtedy na pewno obkupiłabym się za wszystkie czasy i gotowała na miejscu!;)
I tym razem tradycyjnie kupiłam kilka słodkich spiczastych papryk na pörkölt. W tym miejscu warto przypomnieć – bo nie wszyscy sprzedawcy na targu rozumieją angielski, – że papryka słodka to  „kápia paprika” (nie dam głowy, czy „kápia” to każda słodka papryka, czy nazwa konkretnego gatunku, ale jeśli zobaczymy taki napis, możemy być pewni, że to słodka papryka), a ostra to „csípős paprika”. Kilogram papryki kápia kosztuje prawie 600 Ft (ok. 9 zł).
 Kolejnym fascynującym mnie zakupem jest najzdrowszy tłuszcz do smażenia mięs, czyli gęsi smalec (do warzyw najzdrowszym jest olej rzepakowy – oliwa z oliwek w trakcie smażenia traci swoje właściwości, więc używajmy jej tylko do sałatek). Na większości stoisk mięsnych dostaniemy gęsi smalec bez problemu, jednak w różnych cenach. Moim ulubionym, już przy pierwszej wizycie odkrytym, jest stoisko o numerze B – VI/2. (wystarczy dojść główną drogą mniej więcej do połowy hali, skręcić w lewo, iść prosto i wypatrywać tego numeru). Gęsi smalec jest tam najtańszy, bo kilogram kosztuje 1100 Ft (ok. 16 zł). SAM_3914Zdecydowanie odkryciem tej wizyty było dla mnie nieskończenie dużo rodzajów suszonych owoców. Suszone morele, śliwki, banany, ananasy czy jabłka nie są dla nikogo zaskoczeniem, ale już suszone: papaja, mango, kiwi, pomelo czy truskawki to dopiero owocowa gratka!;)
Wszystkim wybierającym się do Budapesztu polecam serdecznie zwiedzenie Centralnej Hali Targowej i zapraszam na swoją krótką relację z wycieczki po niej!;)

  • GDZIE ZJEŚĆ NAJLEPSZE SUSHI?

ADRES: Teréz kōrút 55-57.

Jeśli jesteśmy miłośnikami sushi, a zjemy już w Budapeszcie langosza i perkelt, bardzo gorąco zachęcam do zafundowania sobie niezwykłej przygody, jaką jest odwiedzenie japońskiej restauracji Itoshii i skorzystanie z jej oferty w wersji all you can eat, czyli jesz ile chcesz. „W wersji”, ponieważ możemy też zamówić tradycyjnie z karty poszczególne pozycje lub całe zestawy. Tę możliwość jednak odstawię na bok – tak można zjeść przecież wszędzie.
Mimo że system, w którym płaci się jedną podaną z góry cenę nie jest nowością, to Itoshii była pierwszą restauracją tego typu, którą miałam ogromną przyjemność odwiedzić, więc spieszę podzielić się wrażeniami!
Trzeba pamiętać, że istnieją tu pewne zasady i chyba to, co najważniejsze, to konfrontacja naszych wyobrażeń z rzeczywistością (spokojnie, na korzyść rzeczywistości!).

  1. Maksymalny czas na zjedzenie to 2,5 h – od momentu złożenia pierwszego zamówienia do momentu uiszczenia rachunku mamy 2,5 h. Być może wbrew wyobrażeniom, to bardzo dużo czasu, naprawdę! Ja wytoczyłam się z restauracji po, trwających wieczność, dwóch godzinach! 😀
  2. Dodatkowo płacimy, jeśli… zostawimy cokolwiek na którymkolwiek talerzu (porcje są bardzo małe, więc przez całą naszą wizytę, kelner zbierze ich z naszego stolika sporo) lub zamówimy sashimi. Co do zostawiania resztek, oczywiście chrzan wasabi, imbir czy sos sojowy się nie liczą, jednak jeśli zdarzy nam się zostawić rybę, musimy za nią zapłacić ok. 300 Ft (ok.5 zł) – pomysł jak najbardziej słuszny, pomaga rozsądnie wybierać i zapobiega marnowaniu jedzenia.
    Jeśli zaś chodzi o dodatkową cenę sashimi, to zarówno kelner, jak i tablet, na którym zamawiamy, nas o tym dokładnie poinformują. Zamówienie sashimi, chyba jako jedynego dania z karty, nie koliduje z ofertą all you can eat, więc możemy je śmiało zamawiać, ale miejmy świadomość, że do naszego rachunku zostanie ono doliczone.
  3. Jeden stolik, niezależnie od tego, w ile osób go zajmiemy, musi wybrać albo all you can eat albo jedzenie z karty – co jest jedynym sensownym rozwiązaniem, bo inaczej strasznie ciężko byłoby udowodnić kto dokładnie co jadł. Reasumując, jeśli wybieramy się w kilka osób, ustalmy wcześniej jedną możliwość jedzenia.
  4. Jedna osoba jednorazowo może zamówić tylko 5 porcji – ta zasada zmartwiła i zdezorientowała mnie chyba najbardziej, ale w praktyce jest również bardzo sensowna. Ponieważ było nas dwoje, dostaliśmy limit na stolik 10 porcji jednorazowo (czyli jak się podzielisz z partnerem w kwestii liczby zamówionych porcji, to już tylko i wyłącznie wasza sprawa – w sumie możecie zamówić 10). Zamawiamy na tablecie, który jest bardzo prosty w obsłudze. Zaznaczamy podpisane obrazki i na końcu klikamy przycisk „ok” i to jest całe zamówienie, które bardzo szybko do nas dociera. Porcje, jak wspominałam, są bardzo małe. Przykładowo w innych japońskich restauracjach porcja nigiri to 2 sztuki, futo maki  6, a maki 8. W Itoshii porcja to najczęściej jedna sztuka, w przypadku futo maków 2, a maków 3. Jednak ten limit zamówienia „jednorazowego” też jest słuszny i właściwie wcale się go jakoś mocno nie odczuwa, bo już 5 minut od złożenia zamówienia, możemy zamawiać od nowa w taki sam sposób. Przeważnie w momencie, kiedy jedzenie przybędzie na nasz stół, możemy już zamawiać kolejne porcje. Ten limit pomaga nam nie przesadzić i rozsądnie ocenić nasze możliwości, żeby nie płacić potem za zostawione na talerzu resztki.
  5. Napoje także są nielimitowane – jeśli chodzi o napoje, to nie zamawiamy ich na tablecie (i nie mamy żadnych limitów jednorazowego zamówienia), tylko tradycyjnie u kelnera z podanej nam karty napojów. Wybór jest dość spory. Od wody, napojów gazowanych, soków, mrożonych herbat przez piwo i wino po ciepłe herbaty, kawy i japońską herbatę zieloną podawaną zarówno w wersji na ciepło, jak i na zimno (bardzo polecam!). Naprawdę możemy podczas całego pobytu wypić hektolitry napojów, co w przypadku restauracji jest największą oszczędnością.
  6. Możemy zamawiać nie tylko sushi – w ofercie all you can eat, restauracja Itoshii ma nie tylko sushi, ale również jedzenie na ciepło – japońską zupę miso, wyborne krążki kalmarów w cieście z doskonałym sosem, kurczaka curry z ryżem, przepyszne pierożki, obłedne kulki sezamowe, czyli spory wybór dań smażonych, z grilla, a także makaronów, ryżów i nawet sałatek. Przyjemności doświadczą więc tu również osoby, dla których sushi nie będzie pierwszym wyborem.
  7. Ceny – mamy kilka cen oferty all you can eat, w zależności od tego, kiedy z niej chcemy skorzystać. Ceny lunchowe obowiązują do g. 16.00, co oznacza, że w chwili składania zamówienia musi być przed 16.00. Jednak na pobyt w restauracji mamy oczywiście pełne 2,5 h. 😉

Oferta lunchowa:

PONIEDZIAŁEK, WTOREK do g. 16.00 – 5 180 Ft  (ok. 78 zł) / osoba

ŚRODA, CZWARTEK do g. 16.00   5 680 Ft (ok. 85 zł) / osoba

Oferta obiadowa:

PONIEDZIAŁEK, WTOREK po g. 16.00 – 6 380 Ft  (ok. 95 zł) / osoba

ŚRODA DO NIEDZIELI I W ŚWIĘTA po g. 16.00   6 880 Ft (ok. 103 zł) / osoba

Mnie udało się odwiedzić Itoshii w poniedziałek przed 16.00, więc i zjeść w najniższej cenie! Było prawie pusto (jedyny stolik zajmowali Japończycy, co zawsze jest w takiej restauracji dobrym znakiem), choć nadal miło i klimatycznie. Kelnerzy do naszej dyspozycji, nie musieli się uwijać przy pełnej sali, więc miało to same plusy. Reasumując, o ile zdarzyło mi się zjeść dość duże i perfekcyjnie przygotowane zestawy sushi za mniej, niż 78 zł, o tyle nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek zupełnie się nimi najadła, a tym bardziej wypiła jeszcze kilka butelek mrożonej herbaty i zmieściła się w takiej cenie. Po prawdzie, wydaje mi się, że nawet 103 zł nie są wygórowaną ceną, biorąc pod uwagę, ile naprawdę jesteśmy tam w stanie zjeść i wypić (pamiętajmy, że w grę wchodzą także alkohole).
Także nie obawiajmy się limitów ani na jednorazowe zamówienie, ani na czas, który możemy spędzić w restauracji. Damy radę się przejeść, choć – co jest akurat w sushi bardzo przyjemne – nawet przy największym objedzeniu się nim, nie będziemy się czuć tak ciężko, jak po bardzo tłustych, smażonych potrawach.

  • GDZIE WYPIĆ NAJLEPSZĄ MROŻONĄ KAWĘ?

ADRES: Zrínyi utca 5

O kawie nie miałam pisać, bo to osobny temat, wymagający większego zgłębienia, jednak zupełnym przypadkiem natrafiłam na uroczą i klimatyczną kawiarnię, w której zaserwowano mi najlepszą mrożoną kawę, jaką piłam w życiu! Mowa mianowicie o Aurum Bistro w ścisłym centrum Budapesztu. Koszt tego nektaru kawoszy to ok. 900 Ft (ok. 14 zł). W karcie menu widziałam też – gorąco polecanego przez przemiłego kelnera – shake’a snickersowego za 1300 Ft (ok. 20 zł), którego z całą pewnością spróbuję następnym razem. O ile nie skuszę się kolejną kawę. Tak czy tak, na pewno jeszcze tu wrócę i to zapewne nie raz. Polecam z całych sił! 😉

  • CO KUPIĆ W TESCO?

Tak, pozuję z kostką rosołową na tle Tesco…

Odpowiedź na to pytanie jest bardzo prosta – absolutnie wszystko, co się da! Hala Targowa jest naprawdę warta zwiedzenia, ale proponuję skupić się w niej na świeżych i suszonych owocach oraz paprykach, smalcu i mięsach. Natomiast wszelkie węgierskie wina, UNICUM (jakiekolwiek alkohole tak naprawdę), pasty paprykowe, suszone papryki w proszku w Tesco są także certyfikowane, a zwyczajnie o połowę tańsze.
To, czego ostatnio nie udało mi się  kupić, to kostka rosołowa rybna! Nabyłam ją w trakcie tego pobytu. Oczywiście wiadomo, że kostki nie są zdrowe i że nie powinno się ich używać wcale, a jeśli już potrzebujemy, to powinniśmy ją zrobić sami (przepis na domową bulionetkę TUTAJ), jednak kostka rybna jest pewnym ewenementem i czymś na tyle dla nas egzotycznym, że warto przywieźć sobie jedno opakowanie.
Pozostając w temacie alkoholi, pamiętajmy, że w Polsce bez problemu dostaniemy bardzo dobre węgierskie wina i to nawet taniej albo w takich samych cenach. Śmiało więc możemy sobie odpuścić kupowanie Tokaja czy Byczej Krwi (doskonałe czerwone wino, idealne do perkeltu), bo są dostępne u nas (np. w bardzo dobrych cenach TUTAJ).

Doskonałe czerwone wino Bycza Krew (Egri bikavér), kupione w Polsce za 15 zł.

  • KULINARNY SŁOWNICZEK                POLSKO-WĘGIERSKI

Nie będę udawać, że umiem się po węgiersku chociaż przywitać – nie umiem. Jednak przed każdym wyjazdem robiłam sobie małą ściągę (przydatną zwłaszcza na targu), która pozwoliła mi uniknąć nieporozumień i w milczeniu wręczałam ją sprzedawcom, wskazując interesującą mnie pozycję. Pomyślałam, że warto się nią tu podzielić.

ostra papryka – csípős paprika               

łagodna papryka – kápia paprika            

suszona papryka  – szárított paprika    

SAM_3979

Mój perkelt 😉

 wino Bycza Krew – Egri bikavér 

kostka rybna – halászlékocka

gęsi smalecliba zsiradék

Smacznego! – Jó étvágyat!

Jednopalnikowa z węgierskim elektrycznym Kolegą 😉

Przepyszna dwunastka 2

Minęły równo dwa lata, od kiedy zaczęłam prowadzić Jednopalnikową. Pomyślałam, że – idąc śladem wpisu sprzed roku, który znajdziemy TUTAJ – wprowadzę nową świecką tradycję i już każde blogowe urodziny uczczę w ten sam sposób, czyli zamieszczając wpis podsumowujący cały rok i wyróżniający z każdego miesiąca jeden przepis.
Zadanie o tyle nie było dla mnie łatwe, że nie do końca wiedziałam, jakiego klucza użyć, bo przecież każdy przepis jest dla mnie ważny. Postanowiłam – tak, jak ostatnio – nie kierować się popularnością wpisów i statystykami, a tym, która potrawa z przepisów zamieszczonych w danym miesiącu sprawiła największą przyjemność mnie i moim najbliższym. Najczęściej te właśnie dania były jeszcze długo po ich podaniu mile wspominane lub/i zagościły na stałe w naszym menu!;)
Wszystkim wiernym Czytelnikom – starym i młodym stażem bardzo serdecznie dziekuję za każdy komentarz, polubienie i dobrą energię!;)

CZERWIEC 2015

Niekwestionowanym hitem ubiegłego lata były lody, bo żar niemiłosiernie lał się z nieba cały czerwiec i większą część zazwyczaj deszczowo-burzowego w Zakopanem lipca. A jednopalnikowe lody krówkowe (przepis TUTAJ) były niekwestionowanym hitem lata w moim domu. Pyszne, bajeczne, jedyne w swoim rodzaju, zawsze wzbudzające radość.

  • W czerwcu ukazał się też jeden z moich większych i najdłużej przygotowywanych wpisów otwierających nową kategorię PODRÓŻE KULINARNEΚαλή όρεξη! Fotorelacja z kulinarnej podróży po Thassos (znajdziemy go TUTAJ), czyli obszerny opis kulinarnej strony mojego pobytu na cudownej greckiej wyspie Thassos.

LIPIEC 2015

 Lipiec obfitował, z wymienionych wyżej powodów, w przeróżne chłodniki, więc i wybór jednego był skomplikowany. Zdecydowałam się na wskazanie dość popularnej zupy, bo zrobiłam ją po swojemu, inaczej i naprawdę podbiła niejedno serce, mowa mianowicie o gazpacho na pomidorkach koktajlowych (przepis TUTAJ).

SIERPIEŃ 2015

 Chodził za mną już od bardzo dawna, ale dopiero w sierpniu zeszłego roku po raz pierwszy przygotowałam tatara z łososia (przepis TUTAJ). Okazał się naprawdę doskonały!

  • W sierpniu też, również w kategorii PODRÓŻE KULINARNE, pojawił się wpis Co przywieźć z Węgier? (znajdziemy go TUTAJ).

WRZESIEŃ 2015

4 Druga połowa września to czas, w którym Jednopalnikowa ma do dyspozycji wszystkie cztery palniki i piekarnik, bo jest zawsze wtedy w rodzinnym domu, rozkoszując się strawą duchową, jaką daje jej już od 28 lat Międzynarodowy Festiwal Muzyki Współczesnej Warszawska Jesień. Ma palniki i z nich korzysta! W tym roku całkowicie autorskim daniem, które podbiło serca części współuczestników festiwalu, był chrupiący kurczak w cieście z czarnym sezamem duszony z melonem, dynią i mango (przepis TUTAJ).

PAŹDZIERNIK 2015

 W październiku zmierzyłam się z potrawą, z którą planowałam się zmierzyć już od bardzo, bardzo dawna – ze zrazami wołowymi zawijanymi z korniszonem, grzybami, boczkiem i musztardą francuską (przepis TUTAJ). Oczywiście zrobiłam je trochę po swojemu, ale wyszły dokładnie tak, jak chciałam!

 

LISTOPAD 2015

 Ten listopad, a dokładnie 1 listopada był dla mnie w tym roku nietypowy; z powodu przyjazdu bardzo długo niewidzianej rodziny z daleka, nie mogłam być na grobach najbliższych w swoich rodzinnych stronach i tym samym kultywować tam tradycji przygotowywanego dla innej części rodziny obfitego obiadu z zupą dyniową w roli głównej.
Stwierdziłam, że skoro okoliczności są inne, to i tym razem sama zupa (choć nadal dyniowa) też będzie inna i wymyśliłam lekko pikantny krem z dyni z pomarańczą (przepis TUTAJ). On także podbił serca moich bliskich!

GRUDZIEŃ 2015

 Na Wigilię karp będzie dla mnie zawsze pierwszą i najważniejszą rybą, ale że mi się akurat trafili najbliżsi o takich, a nie innych preferencjach kulinarnych, oprócz karpia zawsze muszę podać jeszcze jakąś „bezpieczniejszą” (cokolwiek by to znaczyło) rybę, co jest oczywiście jakimś polem do nieustannego rozwijania swojej kreatywności. Tym razem zaserwowałam pulpety z łososia z sosem koperkowym (przepis TUTAJ), które okazały się naprawdę przepyszne i bardzo lekkie, co akurat przy wigilijnym stole nie jest bez znaczenia!

STYCZEŃ 2016

 W styczniu podejmowałam u siebie pod Giewontem gościa znad Bałtyku. Podejmowałam oczywiście obiadem, więc postanowiłam kulinarnie nawiązać do obu części Polski, szykując muszle makaronowe nadziewane podgrzybkami z kurczakiem (przepis TUTAJ). Danie wyszło znakomicie!

LUTY 2016

09 Luty nieodzownie kojarzy się Jednopalnikowej z Walentynkami, niezależnie od tego, ile się musi przy tej okazji zawsze nasłuchać o „komercjalizacji świata”, „konsumpcjonizmie” czy „okazywaniu sobie uczuć na co dzień, a nie od święta”. Jednopalnikowa uwielbia święta i jak ich nie ma, to sama chętnie stwarza nowe, więc tym bardziej te, które są, darzy wielką estymą. Z okazju tegorocznych Walentynek przygotowała czekoladki snickersowe (przepis TUTAJ), które wyglądały i smakowały naprawdę wyśmienicie!

  • W lutym także w ciągle napawającym mnie dumą, rozrastającym się spisie filmów związanych z kulinariami, czyli Smakowitym seansie filmowym (który znajdziemy TUTAJ) pojawiły się dwie nowe kategorie: Menu dziecięce,  czyli animowane filmy kulinarne dla najmłodszych i nie tylko oraz Menu dla odważnych, czyli kulinarne dewiacje, serwujące głównie horrory, choć nie tylko kanibalistyczne. Spis zaczyna mieć szerokie spektrum!;)

MARZEC 2016

 W marcu podałam również chodzącą za mną od pewnego czasu przystawkę ze swoim eksperymentalnym dipem, czyli  carpaccio z buraków z dipem z koziego sera i rukoli  (przepis TUTAJ). Gościła na moim stole już na kilku proszonych podwieczorkach i zawsze była ogromną atrakcją!
KWIECIEŃ 2016

 Dopiero w kwietniu pojawił się na moim blogu wpis klasyfikujący się do kategorii z daniami regionalnymi Podhala, czyli SPOD SAMIUŚKICH TATER, w której, przyznam ze wstydem, dawno już nie umieszczałam żadnej nowej receptury. Tym razem opublikowałam przepis na kotlet Harnasia (przepis TUTAJ). Okazał się naprawdę fantastyczny!

MAJ 2016

 O chemii zawartej w kupnych kostkach rosołowych wiedzą wszyscy, jednak nie każdy wie, jak samodzielnie przygotować taką bulionetkę, która idealnie zastąpi wszelkie gotowce. Sama też nie wiedziałam, ale zrobiłam wywiad środowiskowy, uruchomiłam wyobraźnię, wyostrzyłam kubki smakowe, wynikiem czego powstał przepis na domową bulionetkę warzywno-mięsną (przepis TUTAJ). Nadal mam spory zapas w zamrażarce, co w niektórych sytuacjach ratuje kulinarne życie!;)

Drugi rok z Jednopalnikową był już kompletnie inny od pierwszego. Pojawiło się jeszcze więcej Czytelników (których liczba stale rośnie), komentarzy, sygnałów, że jest o kilka osób więcej, niż moja rodzina i najbliżsi, którym czytanie Jednopalnikowej sprawia jakąś radość i którzy naprawdę korzystają z moich przepisów (co za każdym razem mnie tak samo zaskakuje i wydaje się być czymś niezwykle miłym). Blog przestał być tylko pisaniem dla siebie i znajomych i  zaczął żyć trochę swoim życiem. Poczułam jeszcze większą odpowiedzialność z nim związaną, co mnie motywuje i niesamowicie cieszy. Nie zawsze udaje mi się publikować tak często, jak bym chciała, czasem frustruje mnie, że strona, której poświęcam najwięcej pracy, czyli Smakowity seans filmowy (TUTAJ) jest ciągle zbyt mało wyeksponowana i niewielu odbiorców do niej trafia (bądź ona sama nie trafia w ich gusta, z czym także muszę się liczyć). Jednak, niezrażona, będę pewnie z biegiem czasu dodawać kolejne strony ukazujące tematy kulinarne w różnych aspektach, bo zawsze dążę do tego, żeby przedstawić każdy temat jak najszerzej. Dziękuję Wszystkim za te dwa wspaniałe lata, za wszelkie uwagi i sugestie oraz wsparcie! Obiecuję, że Jednopalnikowa będzie się rozwijać!;)

Ciasto marchewkowe

Jeśli tęsknimy za słodyczami, a postanowiliśmy unikać zbyt dużych ilości cukru, równie dobrym, jak żurawinowo-kokosowe ciasteczka owsiane pomysłem będzie upieczenie ciasta marchewkowego. To, które wymyśliłam nie jest zbyt słodkie i przez niedawno przeze mnie odkrytą mąkę graham z pełnego przemiału, swoją konsystencją przypomina odrobinę grysik. Mnie to bardzo odpowiada, natomiast jeśli mamy pewne opory, wystarczy zamienić mąkę na zwykłą pszenną!;)

SKŁADNIKI:

– 4 spore marchewki

– szklanka cukru trzcinowego

– 4 plastry suszonego mango (lub papai)

– 200 ml oleju rzepakowego

– 4 jajka

– 2 szklanki mąki pszennej graham z pełnego przemiału (tanią i dobrą dostaniemy TUTAJ i TUTAJ)

– ¼ szklanki wody

– łyżeczka proszku do pieczenia

PRZYGOTOWANIE:

Marchewki umyćm obrać, zetrzeć na drobnych oczkach i zostawić. Mąkę połączyć z olejem, cukrem trzcinowym, proszkiem do pieczenia i wodą. Dodać 4 surowe żółtka, a białka ubić osobno na sztywną pianę i wlać do reszty ciasta. Dodać starte marchewki oraz zetrzeć do masy suszone owoce. Wszystko wymieszać. Włożyć do piekarnika lub garnka do pieczenia i piec 45 minut!;)